Można dużo pisać ubierając to w mądre słowa: zasięgi, ich budowanie, social media, kanały komunikacyjne…
A tymczasem sprawa jest dużo prostsza.
Warto tworzyć newsletter do swojego bloga, ale pod jednym warunkiem – jeśli potrzebujesz utrzymywać kontakt ze swoimi czytelnikami.
Powód tej potrzeby jest obojętny – nieważne czy czujesz się samotny/a, czy chcesz się dzielić swoją wiedzą dla dobra ludzkości, czy też chcesz na swoim blogu/działalności zarobić.
Jeśli chcesz utrzymywać kontakt z większą grupą ludzi, newsletter jest najlepszym narzędziem z wielu różnych powodów.
Masz bloga?
To znaczy, że ktokolwiek tam zagląda lubi sobie poczytać. Do takich ludzi lepiej trafi twój email niż filmiki i zdjęcia na mediach społecznościowych.
Mnie, na przykład, trzeba wołami zaciągać, żebym obejrzał jakiekolwiek video. Wolę przeczytać maila z trzema tysiącami słów, niż obejrzeć pięciominutowy filmik.
Oczywiście, nie wszyscy są tacy monotematyczni jak ja, ale skoro na bloga zaglądają, to jednak jakieś skrzywienie w kierunku czytania mają.
Koszt vs. jakość
Mam obecnie ok. 4000 subskrybentów mojego newslettera. Średnio moje maile otwiera 20% listy. Och, te narzędzia do śledzenia otwarć są o kant tyłka potłuc, to na pewno jest więcej. Ale załóżmy, że te 20% to prawda. Każdy mój email czyta więc z 800 osób.
A ile musisz mieć ‘follołersów’ na Insta czy FB, żeby twoją treść zobaczyło 800 osób? Zgaduję, że coś koło 40tu tysięcy. 10 razy więcej!
Na dodatek, twoje maile są czytane we względnej izolacji od naszego hałaśliwego świata – ludzie, kiedy je czytają są w swojej skrzynce mailowej, ich prywatnej przestrzeni.
A posty na mediach społecznościowych? Zwykle są elementem ‘feedu’ (nawiasem mówiąc, bardzo pouczające jest tłumaczenie tego słowa na polski, zarówno w formie rzeczownika, jak i czasownika; ma ono więcej konotacji z trzodą chlewną, niż z absorbowaniem treści intelektualnych).
To nie jest środowisko, które sprzyja skupieniu czy nawet elementarnej uwadze. Za moment użytkownik przewinie swój ekran, i tyle będzie o twojej wiadomości – i o tobie – pamiętał.
Własność
No i bardzo istotna sprawa – nigdy nie wiesz, co strzeli do łba właścicielom innych platform. Może obrazisz kogoś tęczowego, sypniesz rasistowską mową nienawiści i w sekundę cię zbanują na amen (pewne firmy w USA zakazują swoim agentom nieruchomości używać terminu “master bedroom“, żeby nie urazić… no właśnie, kogo? Komu to przeszkadzało?!?!).
I dotyczy to każdej platformy. I twój status się nie liczy. Możesz mieć miliony osób obserwujących twoje konto, a twoje treści, albo i całe konto mogą zostać odstrzelone pod byle pretekstem.
Historie jak z horroru krążą po internecie – komediantce z Insta (z milionami obserwujących!) wycięli posty, bo były “niesmaczne” – a wyginała się na zdjęciach dokładnie tak, jak tyczkowate modelki. Lecz jej “grzechem” była waga nieco większa niż przeciętna.
Youtuberzy, którzy zarabiali grube tysiące miesięcznie zostawali zbanowani pod dziwnymi pretekstami.
Twitter zamknął konto Trumpa. Nikt nie jest bezpieczny!
Jako autor, który czerpie 99% dochodów z książek z Amazonu, słyszałem też i o autorach zbanowanych przez Amazon pod różnymi bzdurnymi pretekstami. Zwykle padali oni ofiarą polowań na czarownice.
Na Amazonie żeruje całkiem spore stado hien, którzy wykorzystują luki w systemie, żeby zarabiać przy małym wysiłku. Amazon, ścigając ich, odstrzeliwuje i najzwyklejszych autorów.
A twój newsletter jest twój. Nikt ci go nie zamknie. Nikt ci nie powie, co możesz tam napisać. Nikt ci niczego nie zabroni.
Chcesz kontaktu z czytelnikami? Newsletter to najlepsza opcja.