Och, dowiedziałem się o sobie wielu bardzo interesujących rzeczy.
Na przykład, że jestem wrednym kołczem-szarlatanem, który robi ludziom za kasę wodę z mózgu.
[Notka na marginesie: do tej pory nie potrafię pojąć, jak ja to robię. Nie, nie wodę z mózgu – kasę. Nie zarobiłem na moim pisaniu po polsku jeszcze ani grosza. A piszę już po polsku prawie dwa lata. I jestem przecież wrednym kołczem, który za kasę… Hmmm, więc chyba dowiedziałem się jeszcze o sobie, że jestem też beznadziejnym biznesmenem.]
Że moje pisanie dało ludziom promyk światła, żeby otrząsnąć się ze swoich demonów i dało im nadzieję do dalszej życiowej walki.
Że jestem zabawny, bo blokuję internetowe trolle, zamiast z nimi prowadzić dyskusje na pięćdziesiąt komentarzy i setki słów. I nie marnuję na to mojego czasu, który mógłbym poświęcić na pożyteczniejsze czynności.
[Na przykład zarabianie pieniędzy; hmmm… może jednak nie jestem aż tak beznadziejnym biznesmenem? 😀 ]
A raczej, dowiedziałbym się powyższych rzeczy o sobie, gdybym moją wiedzę o sobie czerpał z komentarzy, a nie z własnego doświadczenia.
Bardziej serio
Najważniejszą rzeczą, jaką dowiedziałem się o sobie dzięki korzystaniu z serwisu Quora było to, że jestem niezłym pisarzem. Nie genialnym. Nie beznadziejnym. Niezłym.
Co było bardzo pocieszające, bo zacząłem pisać w 2013 roku, a na Quorę trafiłem w 2015. Na mój angielski blog zaglądał pies z kulawą nogą (i grupka wiernych przyjaciół). Moje książki sprzedawały się jako-tako, ale bez większych fajerwerków.
Lecz kiedy zamieściłem na Quorze moje posty sprzed dwóch lat i fragmenty książek, to czytało je tysiące osób. I im się podobało, czemu dawali wyraz w upvote’ach i komentarzach.
To pomogło mi wytrzymać wiele turbulencji w mojej pisarskiej karierze.