Cuda, które mi się przydarzyły życiu

Tylko, co jest cudem? Spójrzmy do słownika języka polskiego PWN:

1. «niewytłumaczalne zjawisko, o którym sądzi się, że jest wynikiem działalności Boga»

2. «niezwykły, szczęśliwy zbieg okoliczności»

No i mamy problem. “Niewytłumaczalne zjawisko”. Posprzątane, cudów nie ma. Wszystko da się wytłumaczyć!

Nie wierzysz? Zapytaj doktora Sutkowskiego, on twierdzi, że 99% zgonów na Covid, to osoby niezaszczepione. Mimo tego, że dane z całego świata, również z Polski, temu zaprzeczają.

Lecz pan doktor na pewno potrafi ci to wytłumaczyć. Przecie nie robiłby z gęby cholewy, prawda?

I to działa w każdą stronę. Tzw. antycovidianin w postaci czystej potrafi ci wytłumaczyć, że Covid nie istnieje, mimo że przez ostatni roczek zmarło jakieś 10-20% więcej osób niż zwykle.

Wszystko jest wytłumaczalne. Cudów “ni ma”.

Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.

– Albert Einstein

Większość z nas, wliczając w to mnie, jest winna traktowania życia w pierwszy sposób – jakby nic nie było cudem. A ja jestem głęboko wierzącym katolikiem po wieloletniej formacji. Jak tu się więc dziwić wątpiącym, agnostykom, ateistom?

Czasami jednak budzę się ze swojego stuporu i zadziwiają mnie rzeczy, które w moim życiu się wydarzyły. Niewytłumaczalne zjawiska. Niezwykłe zbiegi okoliczności.

A jak już sobie usiądę i chwilę się zastanowię jakiż to łańcuch wydarzeń doprowadził mnie do takowego zbiegu okoliczności, to faktycznie, nie potrafię tego nazwać inaczej niż cudem.

Styl życia

10 lat temu pracowałem na pełen etat i czułem się źle w moim życiu. Niby wszystko było w miarę OK – OK zdrowie, OK małżeństwo, OK dzieci, OK wiara, OK zarobki – ale w sumie ten obrazek nie był OK.
Męczyłem się. Miałem permanentne poczucie, że moje życie może być lepsze, że lepiej mogę wykorzystać mój potencjał. I męczyłem się tak dosłownie latami. I dopiero szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że coś się ruszyło.

The Slight Edge

10 sierpnia 2012 roku przeczytałem książkę The Slight Edge. Byłem wtedy na urlopie w Irlandii, u moich rodziców.

Hmm, a jak moi rodzice tam trafili? Tata miał jednoosobową działalność i długów po uszy. Znajoma mu powiedziała: “Przyjeżdżaj do Irlandii, jest robota, sporo zarobisz”.
Przyjechał, roboty nie było. Zatrudnił się przy zmywaniu garów. Minimalna płaca w Irlandii w 2004 to były kokosy w Polsce. Ale najbardziej spodobała mu się tamtejsza atmosfera, że ludzie uśmiechali się do siebie na ulicach. Po trzech miesiącach zdecydował, że nie wraca do Polski.

The Slight Edge jest książką o rozwoju osobistym. W 2012 nie miałem takiej książki w ręku od jakiś 16 lat. Uważałem, że rozwój osobisty “to nie dla mnie”. Ale tak się serdecznie nudziłem na wakacjach, że wziąłem się nawet za tą książkę.

The Slight Edge przeczytałem po angielsku, do tej pory nie ma polskiego wydania. W 2008 roku pracowałem z kolegą, który lubił czytać książki SF w oryginale. Namówił mnie, żebym też spróbował. Wcześniej po angielsku czytałem tylko dokumentację techniczną.
Początki były niełatwe, czytałem ze słownikiem w ręku. Z czasem nauczyłem się wyłapywać znaczenie słów i wyrażeń z kontekstu i wzbogaciłem moje słownictwo. W 2012 przeczytanie książki po angielsku nie było dla mnie żadnym wyzwaniem.

The Slight Edge wziąłem od mojej siostry, tancerki. W 2012 pracowała na statkach wycieczkowych. Normalnie byłaby w pracy w szczycie sezonu, ale akurat wtedy była między kontraktami. Poprzedni pracodawca jej mocno nie podpasował, więc skończyła robotę jak najwcześniej i właśnie czekała na następny kontrakt.

The Slight Edge pożyczyła jej koleżanka z Londynu. Moja siostra uczęszczała tam do szkoły tanecznej.

I tak 10 sierpnia 2012 przeczytałem tą książkę. Zaiste, szczęśliwy zbieg okoliczności, rozsmarowanych na przestrzeni lat wręcz po całym świecie.

Styl życia 2022

Napisałem kilkanaście książek i sprzedałem ich dziesiątki tysięcy egzemplarzy. Zostałam coachem. Założyłem własną firmę reklamową. Pracuję w korporacji już tylko na ćwierć etatu, a mój grafik i obowiązki są tam niezwykle elastyczne.

Żyję z tego, co lubię (wręcz kocham) robić. Zarabiam dobrze ponad dwa razy więcej na swoim, niż jako specjalista IT. Mam kilkadziesiąt nowych nawyków. Moje zdrowie znacznie się poprawiło, przez ostatnie 10 lat chorowałem może z sześć razy, wliczając w to Covid na koniec 2020 (od tamtej pory nie chorowałem).

W zeszłym roku, ot tak, wyskoczyłem sobie na parę dni do Budapesztu odwiedzić kolegę autora. Było mnie stać i finansowo, i czasowo.

I tak wygląda moje życie obecnie. Kiedy przypomnę sobie, jak wyglądało 10 lat temu, to nie potrafię nazwać tej przemiany inaczej niż “cud”.

Widzisz, namalowałem powyżej tylko zewnętrzne aspekty przemiany mojego życia. Jeśli ta przemiana wydaje ci się imponująca, żałuj, że nie możesz zajrzeć w głąb mnie. Ja mogę.
Jak nikt inny na świecie mam wgląd w to, jakim byłem człowiekiem 10 lat temu, a jakim jestem teraz. To właśnie ta przemiana mnie szokuje i ją nazywam cudem. Byłem najzwyklejszym szaraczkiem, a dzisiaj miliony osób czytało już moje treści!

MILIONY!

Sama myśl o takiej liczbie mnie oszałamia.


Za kółkiem jestem wariatem. Kilka razy otarłem się, jeśli nie o śmierć, to o solidne obrażenia. A jednak z każdego takiego zdarzenia wyszedłem bez szwanku – oraz wszyscy inni uczestnicy ruchu drogowego. Cuda.

Wiele osób dzieliło się ze mną podobnymi wydarzeniami, cudownymi zrządzeniami, które ocaliły ich od śmierci czy kalectwa. Byłem świadkiem niewytłumaczalnych wyzdrowień. Jednak takie “jednorazówki” nie są dla mnie nawet odrobinę tak cudowne, jak moja przemiana życiowa.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *